Teraz pielęgnujemy osiągnięcia. 10 dni na każdy kilogram, to… 225 dni. Circa połowa czerwca 2012. No, dobrze. Jakie zmiany?
Pierwsza i najważniejsza – jem to samo, co w II fazie, ale cały czas mogę łączyć białko i warzywa. Zapominam o naprzemienności. To dobrze, bo już się robiło to uciążliwe.
Druga zmiana: codziennie zjadam sobie małe jabłko lub pół dużego (jabłka są teraz tanie, a szczególnie lobo są pyszne!) i dwie kromki chleba pełnoziarnistego. To duża zmiana, bowiem tych dwóch artykułów brakowało. Dr Dukan dopuszcza też chleb owsiany, ale takowego u mnie ani widu, ani słychu. Chleba z otrębami też tu nie widziałam. Smaruję kromkę cienko normalnym masłem. Nie lubię wynalazków olejowo-roślinnych, zresztą dzisiaj już nie ma 100% masła. Najbardziej maślane mają 82% masła w sobie. Może we Francji są „normalne” masła niskotłuszczowe. W Polsce się nie skuszę.
Co do owoców: jabłka są na pierwszym miejscu wśród zalecanych w mojej diecie. Na kolejnych miejscach występują owoce, które już przeminęły w tym roku – truskawki, maliny, arbuzy. Pewno niedługo skuszę się na grejpfruta (białe uwielbiam!), odświętnie sięgnę na sam koniec listy owoców – po kiwi, gruszkę czy nektarynkę (słodkie są na końcu).
Dr Dukan dopuszcza żółty ser, tylko skąd ja wezmę chudy żółty ser? W pobliskich sklepach nie widziałam nic poniżej 30-40% tłuszczu, a Dr Dukan pisze o 10-20%! Rezygnuję. Pozwalam sobie czasem na plaster chudej szynki czy schabu pieczonego, ale na to pozwalałam sobie w II fazie również.
Trzecia zmiana: dwa razy tygodniowo ciemny makaron (bardzo lubię!) lub kasza (może być). Zalecane przez dra Dukana kuskus, polenta czy bulgur uważam za zbędny zbytek 😉 W moim kraju zawsze jadało się grube kasze, więc przy nich pozostanę. Ponoć gryczana nieprażona jest zdrowsza (tak piszą w dodatku do poniedziałkowej Gazety Wyborczej), choć Hop mówi, że mniej smaczna. Poszukam i spróbuję.
Czwarta zmiana: dwa posiłki-uczty w dwa różne dni tygodnia. O tyle było mi łatwiej zacząć, że od razu w niedzielę byliśmy na przyjęciu imieninowym. Ha! Zjadłam nawet dość wykwintną zakąskę z majonezem i dwa ciastka – sernik i karpatkę z kremem! Ale na śledzia w oleju już naprawdę nie miałam ochoty (przecież to takie tłuste! jak można to jeść! 😀 ). Uczta ucztą, ale bez przegięć! Uczta ma być przyjemnością, a nie obżarstwem. Wolno mi więc sięgać do różnych półmisków, ale nie wolno repetować. Można tort czekoladowy czy lody, ale jedną (!) porcję. Można schaboszczak czy bigos. Umiar to jedna przystawka, jedno danie główne, jeden deser, jeden kieliszek wina czy szampana, jeden aperitif.
Piąta zmiana: koniec frajdy! 🙁 Koniecznie raz w tygodniu dzień proteinowy. No trudno, coś za coś.
No dobrze, rozłóżmy to w czasie:
- czwartek – tylko proteiny
- piątek – spokojnie i przeciętnie
- sobota – uczta na kolację
- niedziela – spokojnie, może makaron
- poniedziałek – spokojnie i przeciętnie
- wtorek – spokojnie, może kasza
- środa – uczta na obiad
I tego spróbuję się trzymać.