Być czy tyć?

To be or to fat?

Nikt mnie nie przekona, że grubasy są szczęśliwe z powodu swojej tuszy. Owszem, przy odrobinie inteligencji i samozaparcia można samego (samą) siebie przekonać, że mimo tuszy jesteśmy wspaniali, piękni i w ogóle super.

Grubaska jedząca wygląda jeszcze gorzej. Zresztą na pewno wcina danie głęboko smażone...

Taki grubas czy grubaska peroruje, jak to tusza wcale nie jest zła, jak to grubasy są pogodniejsi i weselsi… Cytuje nawet przysłowia: „zanim gruby schudnie, to chudego diabli wezmą”…
Ale to świadczy jedynie o umiejętności pogodzenia się z własnymi słabościami i przekonywania SIEBIE, a nie innych.

Okres chudnięcia jest natomiast okresem odzyskiwania wiary w siebie. Zastrzyk energii, który dostaje grubas po zgubieniu pierwszych kilku kilogramów jest fantastyczny! Kto tego nie przeżył, nie zrozumie. Kto przeżył – na pewno pamięta.

Okres tycia jest dołujący. Omijam temat, omijam wagę, coraz bardziej niechętnie podchodzę do szafy, bo ciuchy w niej albo są ogromne, albo za ciasne – w ogóle w nie nie wejdę, albo wejdę, ale wyglądam jak świąteczny baleron…
Jest to też okres rezygnacji: skoro nie mogę tego i tego, i tego (bo coś-tam, bo czynniki zewnętrzne, bo stan zdrowia, bo stan kasy), to przynajmniej mogę się nażreć. Och, przepraszam: przynajmniej mogę mieć przyjemność z jedzenia. Zresztą wcale tak dużo nie jem…
Oszukują się i dają się sobie nabrać. Szczyt zakłamania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *